Grybowski Rajd Rowerowy o włos był zagrożony przez niesprzyjającą pogodę. Prognozy nie dawały nam rowerzystom żadnych szans…. a jednak Grybów gwizda na całe to gdybanie o pogodzie. Podobno to Marzena gdzieś u kogoś załatwiła pogodę, ale nie chciała nam zdradzić jak to zrobiła 😀 Suma summarum warunki były naprawdę dobre. Nie myślcie sobie jednak, że przyjechaliśmy czyści na metę. Nie, nie, nic z tych rzeczy – rower zdecydowanie nadawał się do mycia.
Po dojechaniu na parking pierwsze co zobaczyłem to Ryśka siłującego się z oponą w rowerze syna. Chciałem pomóc, ale zanim zdążyłem się wypakować to już Witka rower był gotowy do jazdy. Po rejestracji jeszcze chwilę kręciliśmy się po obiekcie CSZ aż tu nagle dało się słyszeć krzyk Ryśka: „ZNOWU GUMA!”. Z taką średnią łapania kapcia to raczej daleko nie zajedziemy – pomyślałem. Od razu zebraliśmy siły, bo czasu było niewiele do startu i rozpoczęliśmy naprawę. Okazało się że w oponę zaplątał się jakiś kamyczek który uszkodził dętkę, ale z zespołem serwisowym GorliceBike nie miał żadnych szans. Z uwagi na brak innej zapasowej dętki, włożyliśmy do koła 27,5″ dętkę 29″ – wytrzymała do końca rajdu.
Wystartowaliśmy planowo o godz. 10.00, wcześniej otrzymując wskazówki odnośnie oznakowania tras, aby nikt się nie zgubił… hmmm, ale czy tak było… wszystko po kolei.
Ja pojechałem na trasę C – dla zaawansowanych. Cała nasza grupa, którą prowadził Wiesław liczyła ponad 20 osób. Na początku pojechaliśmy przez Ptaszkową w kierunku Kąclowej. To tutaj był pierwszy długi i bardzo szybki zjazd i jak się okazało później bardzo niebezpieczny. Jak to na początku rajdu docieramy się i tu nastąpiła jakaś awaria w łączności pomiędzy uczestnikami. Mając lekko ponad 50km/h zmuszony byłem ratować się bardzo ostrym awaryjnym hamowaniem. W mgnieniu oka wytraciłem tą zawrotną prędkość do około 15km/h omijając już bocznym ślizgiem po prawej stronie kolegę jadącego przede mną. W takich sytuacjach wszystko rozgrywa się w mgnieniu oka, a Ci co widzieli całą sytuację z pewnością powiedzieliby że wyglądało to groźnie. Na szczęście rower w tym momencie nie zawiódł.
Nie czekając ruszyliśmy dalej przez Kąclową na Podchełmie i dalej w kierunku wiaty na Wawrzce. Pędząc asfaltową drogą, nagle usłyszeliśmy głośny wystrzał i zobaczyliśmy smugę białego dymu. W pierwszej chwili pomyśleliśmy że to dętka tak głośno komuś wystrzeliła, ale nikt z rowerzystów nie zatrzymywał się, a wręcz przeciwnie bardziej to wyglądało tak jakby uciekali przed ostrzałem. Jak się okazało był to ostrzał wykonany przez nieznanych “młodzieńców” za pomocą petard, które prawdopodobnie zakupili na okolicznym odpuście. Po dojeździe do wspomnianej wiaty wszyscy zrobiliśmy sobie przerwę. Z tego miejsca mieliśmy widok na całą okolicę, choć nie było to najwyższe wzniesienie na naszej trasie. Prawdziwe górki dopiero przed nami, prowadzący trasę zostawił je sobie jeszcze w zanadrzu.
Po chwili przerwy ruszamy na nasze pierwsze spotkanie z MTB na trasie. Była to leśna ścieżka i co najlepsze zjazdowa, więc można było się trochę technicznie popróbować. Na końcu zjazdu już nie było tak łatwo, bo czekał tam na nas głęboki rów przez który po prostu nie dało się przejechać. Każdy musiał zsiąść z roweru i wskoczyć do rowu aby przejść na drugą stronę. Wydaję mi się, że ta fortyfikacja w postaci głębokiej fosy była specjalnie przygotowana przez organizatorów, jako dodatkowa atrakcja i utrudnienie na trasie 😀
Na początku tego zjazdu, zanim dotarliśmy do wspomnianego rowu, kolega Rafał gdzieś wystrzelił przed grupę i poszedł jak „dzik w żołędzie” – bynajmniej nie wywrócił się, tylko odbił na zjeździe w prawo, a cała reszta grupy jadąc chwilę po nim zjechała mniejszą bardziej zarośniętą ścieżką w lewo. I tak po Rafale słuch zaginął….
Jadąc dalej niczego nieświadomi, zbliżaliśmy się asfaltem do Florynki aby na skręcie w lewo odbić na Brunary. Dojeżdżaliśmy do skrzyżowania, główną drogą przejeżdżał samochód, aż tu nagle z prawej strony za fosą w trawie rozległ się głośny huk. To był kolejny wystrzał z petardy. Ktoś ewidentnie chyba na nas polował podczas tego rajdu … 😀
Zatrzymaliśmy się u stóp Wielkiej Kiczery i ktoś zawołał: „to teraz wspólne zdjęcie”, wszyscy przystali na propozycję, a było to bardzo fajne miejsce. Rozległa łąka, a na horyzoncie okoliczne wzniesienia.
Ustawiliśmy się wszyscy, zerknąłem na zebraną grupę i patrzyłem gdzie są koledzy. I tak szukając wzrokiem wszystkich, pomyślałem „chwila chwila… a gdzie Rafał? – zamykający przecież przyjechał”. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że go nie ma i zawołałem „nie ma Rafała – musiał się zgubić”. Od razu złapałem za telefon i szukam kontaktu do kolegi. Jedyny jaki mam to przez Messenger, na szczęście był zasięg. Wysłałem wiadomość „Rafał gdzie ty jesteś?” i cisza… cisza… najgorsze jest to oczekiwanie w takich momentach. Po chwili odpowiedź „Sam nie wiem” – czyli już wiedzieliśmy, że jednak się zgubił, a nie padł podczas ostrzału. Grupa już w zasadzie zaczęła ruszać, a nam jakby tego było mało stanęła na drodze kolejna przeszkoda – kapeć w kole Grzegorza. Myślicie, że to był koniec serii zdarzeń? – nie. Gdy grupa już pojechała a my zostaliśmy w czwórkę na tej pięknej łące z nieba zaczął powoli na nas padać deszcz. W związku z tym podjęliśmy szybkie działania, Zibi z Grzegorzem wymieniali dętkę, a ja z Kazimierzem mając już połączenie z Rafałem ustalaliśmy jego pozycje. W związku z tym że Kazimierz zna bardzo dobrze okolice decydujemy, że wróci po niego, a my jak już uporamy się z kołem ruszymy w pościg za uciekającą grupą.
Po chwili rozpoczęliśmy pościg, a z góry cały czas spadały na nas krople deszczu. Wjechaliśmy do lasu gdzie mieliśmy krótki odcinek wzniesienia, a później szybko zjechaliśmy w dół. Dojechaliśmy do Śnietnicy, ale grupy nie było nadal widać. Później szybko skierowaliśmy się łukiem w prawo do tzw. alei Sosnowskiego. Jest to około 3 km odcinek szutrowej drogi w lesie, gdzie po obydwu stronach rośnie Barszcz Sosnowskiego, a rośnie on bardzo licznie i okazale. Gdzieś pod koniec tej alei w oddali zauważyliśmy końcówkę uciekającej grupy. Pościg okazał się skuteczny, po 10 km takiej jazdy udało nam się dogonić już całość grupy. Deszcz jakby się nasilił więc postanowiliśmy na chwilę odpocząć pod jednym z przydrożnych budynków w Piorunce. W międzyczasie pojawił się samochód z zapasem wody dla rowerzystów, a za chwilę pojawili się również Rafał z Kazimierzem. Powitaliśmy ich owacjami. Znowu byliśmy w komplecie więc można było śmiało ruszać dalej w kierunku pobliskiego lasu. Jak to na rajdzie grybowskim do góry i na dół 😀 aby później znowu wspinać się na najwyższy podjazd na trasie, około 750 m n.p.m. Po kilkuset metrach deszcz już ustał na dobre, a słońce które wyszło szybko osuszyło rowerzystów.
Na szczycie zrobiliśmy mały postój w lesie, bo przed nami już tylko pozostał długi zjazd i długa prosta w kierunku Centrum Sportów Zimowych w Ptaszkowej. Napędzani adrenaliną, chęcią dotarcia do mety i skosztowania żurku oraz kiełbaski, spontanicznie ruszyliśmy ostro do przodu. Mogło by się wydawać że po tylu wzniesieniach nie będzie ochoty na takie wybryki. 😀 Oczywiście my musieliśmy zacząć swoje „Tour de Ptaszkowa” i na pełnych obrotach jechaliśmy w kierunku mety po asfaltowej drodze. Nasze liczniki nie schodziły z wartości 35km/h. Na tym odcinku zostawiliśmy trochę sił i dojeżdżając już do ostatniego podjazdu w kierunku CSZ dało się odczuć, że trochę przeszarżowaliśmy.
Na mecie byliśmy chwilę po godzinie 16.00, czyli godzinę po planowanym przyjeździe przez Organizatorów. Jak już wspomniałem Grybowski Rajd Rowerowy to przede wszystkim przeplatanie podjazdów ze zjazdami, a przecież zawsze w grupie są tacy, co lubią podjeżdżać lub zjeżdżać. Trasa była wymagająca i bardzo zróżnicowana, a właśnie na takich trasach jeździ się najlepiej i dają one najwięcej satysfakcji. Wzniesienia na które wyjeżdżaliśmy były doskonałymi punktami widokowymi z których mieliśmy okazję podziwiać piękno ziemi grybowskiej. Jednym słowem trasa dla każdego (oczywiście z dobrą nogą która zawsze podaje 😀 ). Została ona żartobliwie nazwa przez naszą grupę “Grybowskim Wyrypem” i taką nazwę zaproponowaliśmy aby nadać jej za rok.
Po dojechaniu na metę rajdu rozpoczęliśmy piknik… ale o tym już w następnym artykule. Znajdziecie tam też kilka słów na temat trasy średniej (B) oraz trasy rodzinnej (A). Poniżej ślad naszego przejazdu:
Wysokość podjazdów: 1357 m
Wysokość zjazdów: -1305 m
Do zobaczenia na trasie!