IV edycja rajdu rowerowego na orientację odbyła się 10 lipca 2021 r. w Piorunce. Rajd Hawran, bo o nim mowa, to dla nas impreza szczególna i w naszym kalendarzu rowerowym zaznaczona jest dużymi czerwonymi literami, zakreślona kółkiem i oznaczona dużym wykrzyknikiem. My uwielbiamy uczestniczyć w tym rajdzie i jak zawsze świetnie się na nim bawiliśmy. W tym roku na rajd zgłosiło się około 180 uczestników, zdobywali oni punkty na 3 przygotowanych trasach: rodzinnej, turystycznej i sportowej. Nasza grupa wystartowała na dwóch pierwszych.
Przed startem wszyscy byli w rewelacyjnych nastrojach, gotowi do wspaniałej przygody w Beskidzie Niskim. Zważywszy na warunki pogodowe które napotkały ten region dzień wcześniej, każdy z nas czuł pismo nosem i wiedział, że i tym razem błoto na trasie będzie w bonusie! Ktoś nawet po rajdzie powiedział, że nawet lepiej bo Ci ze sportowej jadą tak szybko, że niepotrzebnie by się za nimi kurzyło. Przygotowujemy sprzęt, sprawdzamy ciśnienie w kołach, szybkie zdęcie i za chwilę odprawa przed startem. Maciej udziela nam cennych wskazówek, gdzie spodziewać się błota, gdzie czekają na nas brody rzeczne oraz abyśmy uważali na obecny w tym terenie Barszcz Sosnowskiego.
Po otrzymaniu mapy, szybka analiza i po chwili ustaliliśmy jak zbieramy kolejne punkty na trasie.
Przed nami tylko, a może aż 18 punktów kontrolnych, wszystko zależy od tego czy sposób obrany przez nas okaże się dobrym wyborem. Startujemy na turystyczną! Pierwszy punkt na miedzy (PK2), jest on blisko startu więc jedziemy dużą grupą rowerzystów szturmując czyjąś łąkę niczym zmechanizowana drużyna bojowa. Docieramy do drzewa na którym znajdujemy przyczepiony skrawek folii… hmmm „To na pewno tutaj jest punkt!” – ktoś stwierdził zdecydowanie.
Tylko co się stało? Każdy zastanawia się czy to tutaj? Ktoś zerwał kartkę i numerator? Może to stado krów z tej łąki zżarło nasz punkt kontrolny? Domysły domysłami, a uczestnicy chcą odhaczyć punkt. Robimy zdjęcia, a tu nagle ktoś krzyczy: „Mam numerator!”. Teraz już mieliśmy pewność, że to tutaj jest nasz punt kontrolny i w mgnieniu oka wszyscy ustawili się do przedziurkowania właściwego numeru na karcie startowej. Organizatorzy zostali poinformowani o zaginięciu PK i natychmiast zareagowali, mocując numerator z nową kartą w tym miejscu. Dzięki temu kolejni uczestnicy trasy turystycznej, a także rodzinnej mogli już spokojnie odnaleźć ten punkt.
Przed nami pierwsze brody rzeczne, gdyż kolejny punkt czai się pod nazwą Jodła nad brodem (PK10). Wjechaliśmy skrajem łąki do lasu i tutaj zaczęły się problemy, bo okazało się że nie za bardzo w tym lesie jest jakaś droga. Drugi punkt a my już błądzimy, sprawdzamy mapę i wiemy że musimy zjechać do rzeki. Tutaj odłączył się od nas Krzysiek, już nie zdołaliśmy go przywołać, pojechał jakąś ścieżką, a my na przełaj w dół po skarpie sprowadzaliśmy rowery. Przebiliśmy się do potoku Piorunka i o dziwo od razu trafiliśmy na wspomniany bród, za którym rosła Jodła. Pierwszy bród na trasie, a my zastanawiamy się jak przez niego przejść nie mocząc butów. Hahaha 😀 , pierwsze koty za płoty, a później i tak przecież będzie nam wszystko jedno. I tak też było, na kolejnych brodach już nikt z nas się nie zastanawiał czy przypadkiem sobie butów nie ściągnąć.
Na kolejnym punkcie gdzie były ruiny domku na drzewie spotkaliśmy Krzyśka. Niestety on już nie wrócił na poprzedni, ominięty punkt. Jedziemy dalej znowu wszyscy razem w kierunku Florynki, po drodze zaliczamy punkt na cmentarzu (PK18). Dojeżdżamy do Florynki, skręcamy w jakąś boczną drogę, mijamy kogoś i tak na szybko rzucamy pytanie „Gdzie tutaj jest deskal?”. Szybka odpowiedź „Tutaj przy zakręcie wystarczy się nawrócić”. Oszczędza nam to czas i trochę nas zaskakuje, bo nikt tego nie zauważył skręcając przed sekundą w boczną drogę.
Ruszając dalej docieramy do samotnej jabłoni w Binczarowej (PK46), tutaj rozdzielamy naszą grupę, Rysiek z Kasią jadą asfaltami bezpośrednio na punkt o wymownej nazwie “Szambo” (PK55), a Sławek, Krzysiek i ja jedziemy jeszcze na wzniesienie na którym jest pamiątkowy krzyż i punkt PK 20. Z tego miejsca rozciąga się bardzo piękny widok na okolicę. Zjazd z tego miejsca był naprawdę szybki i od razu przeskoczyliśmy na kolejny zagadkowy punkt jakim było wspomniane “Szambo”. Okazało się, że jest to jakaś cysterna, czy też duża beczka pozostawiona w lesie. Ekipa Hawrana zawsze wynajdzie jakiś taki smaczek w terenie, aż się zastanawiam ja oni na to trafili…
Wspomniana duża beka była w lesie, więc postanowiliśmy jeszcze zrobić tam chwilę przerwy w cieniu, po czym ruszyliśmy na Wawrzkę. Po drodze dogoniliśmy naszą pozostałą dwójkę i łapiąc punkt PK17 wjechaliśmy na niebieski szlak w kierunku Flaszy nad Klimkówką. Tam czekał na nas punkt żywieniowy, na którym mogliśmy się posilić wyśmienitym chlebem z miodem, ciastami, bananami, arbuzem, orzeszkami oraz innymi smakołykami. Jednak nasz czas był ograniczony i nie mogliśmy za długo pałaszować podanych specjałów.
Następny odcinek przed nami był dość trudny technicznie, gdyż było na nim dużo kałuż, a całość bardzo błotnista i śliska. Przy kolejnym punkcie PK16 Krzyż, znowu postanowiliśmy się rozdzielić, chcąc zdążyć zdobyć jeszcze kolejne punkty przed upływem limitu czasu. Mieliśmy ruszyć razem ze Sławkiem, Krzyśkiem i Ryśkiem szybszym tempem do Czyrnej. I ruszyliśmy, ale po chwili było nas tylko trzech, coś się stało ze Sławkiem, bo już po zjeździe nie było go za nami. Okazało się, że „złapał kapcia” i powiadamiając nas przez telefon polecił abyśmy już dalej jechali sami, a on będzie jakoś naprawiał swoją maszynę. W Śnietnicy czekał na nas kolejny punkt, ale żeby do niego dotrzeć wybraliśmy opcję przez bród. Takiego przejścia przez rzekę to jeszcze nie mieliśmy! Była tam przerzucona kładka z dwóch połączonych ze sobą pni drzew. Początkowo śmiało na nią wszedłem, myśląc że przecież przejdę swobodnie. Nic bardziej mylnego, w pierwszej chwili chcąc się upewnić że nie pośliznę się na starcie patrzę w dół. Rzeka wartko płynie pod tą kładką, a ja mocno w nią wpatrzony nagle się zatrzymuje. W tym momencie mózg zaczyna interpretować, że dosłownie kładka odpływa mi spod nóg. Efekt można powiedzieć piorunujący, który doświadczam pierwszy raz, ale podniesienie głowy i spojrzenie przed siebie niweluje go i można ruszyć dalej, ostrożnie krok za krokiem aby przejść na drugą stronę z rowerem. My z Krzyśkiem kładką, a Rysiek idzie dzielnie na żywioł przez bród. Szuka dogodnego miejsca do przejścia, a ja widzę że on coraz bardziej się zanurza. Najpierw po kostki, za chwilę po kolana, kilka kolejnych kroków a Rysiek już woduje z rowerem po pas. Walcząc z bystrym nurtem i dzielnie trzymając rower przedziera się na drugą stronę.
Po udanej przeprawie na drugi brzeg, na dalszej trasie czeka na nas kolejne niebezpieczeństwo. Musimy przejechać aleją Barszczu Sosnowskiego. Na tym odcinku jest go sporo, rośnie po obu stronach drogi, na szczęście nie ma upałów więc i zagrożenie związane z oparami uwalnianymi przez tą roślinę jest mniejsze. Po przedarciu się przez tą aleję kolejny raz rozdzieliliśmy się, razem z Krzyśkiem ruszyliśmy żwawiej do przodu zostawiając Ryśka. Naszym celem był jeszcze dalej wysunięty punkt o nawie “Bank Genów” (PK33), natomiast Rysiek biorąc pod uwagę czas postanowił go ominąć i pojechać na punkt zlokalizowany przy “Samotnej gruszy” (PK31).
Nasza eskapada w kierunku “Banku Genów” nie okazała się zbyt trafną decyzją. Do tego punktu jechaliśmy łąką, a sam punkt miał być zlokalizowany gdzieś w lesie. I to gdzieś było właśnie nie wiadomo gdzie. Droga nam się skończyła, zaczęły się wysokie trawy, ostrężyny, na których pocięliśmy sobie nogi przedzierając się do lasu. Było nas tam kilka osób, wszyscy się rozdzielili i szukali wyznaczonego miejsca, a rowery już dawno porzuciliśmy w krzakach. Krzysiek poszedł na lewo, ktoś tam szedł prawą stroną, ja błądząc po lesie nie miałem już za bardzo drogi gdzie mógłbym się nawet przebić. Postanowiłem zawrócić z lasu na łąkę, tym bardziej, że zostało już tylko 30 minut do powrotu na metę. Czekaliśmy tam jeszcze dobrą chwilę na Krzyśka i inną osobę z grupy która do nas dołączyła. I tak po kilku minutach, które wydawały się dla nas zbyt długie, obaj wrócili mówiąc że znaleźli punt, który był bardzo daleko oddalony od tego miejsca. Dla nas było już za późno, aby jeszcze raz szturmować te zarośla i las. Dlatego zapadła decyzja, że wracamy na metę, bo i tak mieliśmy już tylko może 20 minut.
Przełajem przez pola wróciliśmy na metę aby oddać nasze karty startowe. Tam czekało już na nas wyśmienite jedzenie, oraz orzeźwiające napoje. Na mecie również mogliśmy wspólnie posiedzieć przy ognisku piekąc kiełbaskę, dyskutować o rajdzie, terenach i pięknie Beskidu Niskiego oraz wspólnie przeżywać to co nas spotkało na IV edycji rowerowego rajdu na orientację HAWRAN 2021!
W trakcie gdy odpoczywaliśmy po rajdzie, nagrodzeni zostali zwycięzcy poszczególnych tras. My nie mogliśmy się załapać na dyplomy i nagrody, ale Kasia która jechała z nami zdobyła 3 miejsce na trasie turystycznej w kategorii kobiet. Gratulujemy tak dobrego wyniku, tym bardziej że był to dla niej pierwszy Hawran na którym dodatkowo pobiła swój rekord dystansu i przewyższeń na trasie.
Serdecznie dziękujemy organizatorom za poświęconą pracę, za opracowanie trasy, za wspaniałą atmosferę jaka towarzyszyła nam podczas całej imprezy. Cieszy nas fakt, że wspólnie po rajdzie mogliśmy porozmawiać, pobyć razem odpoczywając na trawie czy siedząc przy ognisku. Gratulujemy również licznej grupy dzieci które wspaniale bawiły się w bazie po rajdzie. Liczymy, że załapią “bakcyla rowerowego” i za jakiś czas będą razem z nami rywalizować już na trasie turystycznej lub sportowej.
Ps. Te nasze tabliczki jakby tak do nas pasowały nieprzypadkowo, pierwszy plan Dominika (no jasne że wybrała trudniejszy wariant na rodzinnej i to był optymalny wariant), a od lewej Kasia (zwyciężczyni w naszej grupie, zdobyła 3 miejsce), Michał (no nie znalazłem PK33 Bank Genów), Rysiek (sam widziałem jak się kąpał w rzece Biała i to z rowerem!), Krzysiek (jemu ciągle mało, skąd on ma tyle siły), Sławek (złapał kapcia, ale przynajmniej sobie dobrze pojadł)
Do zobaczenia na kolejnej edycji. HAWRAN !!!